Przejdź do treści głównej
Przedstawicielstwo w Polsce
Artykuł prasowy10 maja 2019Przedstawicielstwo w PolsceCzas na przeczytanie: 35 min

Fake news czy prawda? Sprawdź!

Regulowanie krzywizny banana, realizowanie interesów dużych państw, podwyżki cen po wprowadzeniu wspólnej waluty… Unia Europejska codziennie pada ofiarą tzw. fake newsów, czyli nieprawdziwych doniesień, które nie tylko wprowadzają w błąd odbiorców...

Fake news

Marchewka zaklasyfikowana jako owoc? To nie absurd, ale uwzględnienie tradycji



Według Unii marchewka jest owocem - to krążąca od lat w sieci „sensacja”, która w opinii niektórych portali jest przykładem urzędniczego absurdu w Brukseli.

Jak jest naprawdę? Warzywo to zostało wyjątkowe potraktowano jak owoc w akcie prawnym Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Była to nowelizacja dyrektywy z 1979 r., która wprowadzała wspólne standardy etykietowania dżemów i marmolad tak, by bez względu na kraj pochodzenia mogły być one sprzedawane we wszystkich krajach Wspólnoty.

Przepisy znowelizowano w 1988 r. i na prośbę Portugalii uwzględniono w nich dżem marchewkowy, dzięki czemu, tak jak inne produkty tego rodzaju, mógł bez przeszkód trafiać na półki sklepowe w różnych krajach wspólnoty. Poza Portugalią dżem z marchewki jest też podawany m.in. na stołach Brytyjczyków.

Nowa, już unijna dyrektywa z 2001 r. zintegrowała wspólnotowe przepisy harmonizujące wymogi dla producentów dżemów. Była jeszcze kilkukrotnie nowelizowana, ostatni raz w 2013 r. Obecnie etykiety na dżemach obowiązkowo zawierają informacje, takie jak zawartość owoców na 100 gramów produktu czy całkowita zawartość cukru. Ponadto do dyrektywy dołączony jest wykaz dozwolonych dodatków, m.in. miód, cukier czy sok owocowy.

Przepisy te nie są więc przejawem urzędniczego absurdu, ale zapewniają odpowiednią informację konsumentom i dostęp do unijnego rynku zróżnicowanym produktom, które są częścią tradycji krajów członkowskich.

Unia, broniąc demokratycznych standardów, ingeruje w suwerenność Polski?



Jednym z najczęściej powtarzanych argumentów wytaczanych przeciwko wspólnocie w dyskursie internetowym, zwłaszcza przy okazji postępowań Komisji Europejskiej wobec Polski, jest twierdzenie, jakoby Unia Europejska ingerowała w suwerenność kraju.

Tymczasem suwerenność to zdolność do zarządzania własną rzeczywistością przez suwerena. W Polsce tym suwerenem jest naród, który w 2003 r. zdecydował w referendum akcesyjnym o przystąpieniu do Unii. Poparło je aż 77 proc. głosujących Polaków. Zobowiązaliśmy się tym samym do poszanowania unijnych wartości, zawartych w Traktacie o Unii Europejskiej, a nawet więcej - uznaliśmy je za swoje. Za łamanie suwerenności należałoby zatem uznać nieprzestrzeganie wartości, które w 2003 r. Polacy uznali za swoje.

Artykuł 2 Traktatu głosi, że „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości”. Wartości te są realizowane m.in. poprzez poszanowanie demokratycznych standardów stanowienia prawa.

W razie wystąpienia ryzyka ich nieprzestrzegania w którymś z państw członkowskich, Artykuł 7 definiuje procedurę postępowania. Może ona zakończyć się zaleceniami wobec tego kraju, a nawet zawieszeniem jego praw w Unii, w tym prawa głosu. Warto przy tym zaznaczyć, że Komisja Europejska jest w tej procedurze jedynie jedną ze stron wnioskujących o jej uruchomienie, ostateczną decyzję - zgodnie z demokratycznym procesem decyzyjnym w Unii - podejmują jej członkowie.

UE nie reguluje kształtu banana, ale ułatwia import i sprzedaż tych owoców



Jednym z najczęściej powtarzanych w sieci fake newsów na temat Unii jest regulowanie przez Brukselę kształtu banana, co ma świadczyć o urzędniczym oderwaniu od rzeczywistości. Takim „argumentem” posługiwali się nim m.in. zwolennicy brexitu w Wielkiej Brytanii.

Banany są w zdecydowanej większości importowane do Unii Europejskiej - przypływają głównie z Ameryki Środkowej i Południowej. W przeszłości europejskie państwa miały różne standardy importowe, co stanowiło realny problem handlowy. Ujednolicenie jest więc racjonalnym podejściem - wspólne kryteria pozwalają na sprowadzenie tych owoców do dowolnego portu w Unii. Kryteria te nie mają więc na celu skomplikowania handlu, ale jego ułatwienie. Dodatkowo zapewniają europejskim konsumentom owoce odpowiedniej jakości.

Trzeba przy tym zaznaczyć, że banany od zawsze były standaryzowane w handlu międzynarodowym przy pomocy kryteriów, takich jak jakość i wielkość. Podobnie rozporządzenie Komisji z 1994 r. określa m.in. minimalną długość owocu (14 cm) i wymaga, by wszystkie były wolne od szkodników. Owoce najwyższej jakości (extra class) mają być niemal wolne od skaz - dopuszczalny jest 1 cm kw. powierzchniowych uszkodzeń. W kolejnych klasach dopuszczalne są defekty w kształcie.

Nie jest to więc regulowanie kształtu bananów, ale uwzględnienie go w klasyfikacji jakości. Ponadto rozporządzenie nie zakazuje żadnych kształtów owoców, pozwala je jedynie podzielić na klasy. Ułatwia to życie hurtownikom i sprzedawcom w Unii, bo wiedzą, czego się spodziewać w dostawach.

Mechanizm współpracy transgranicznej nie narusza suwerenności państw



7 grudnia 2018 r. „Nasz Dziennik” (a za nim niektóre portale, m.in. Stefczyk.info, dorzeczy.pl) alarmował, że Unia pracuje nad rozporządzeniem, które uderzy w suwerenność unijnych krajów. Zakłada bowiem, że na terytoriach przygranicznych będzie obowiązywać prawo państwa sąsiadującego.

Tymczasem celem zaproponowanego w maju 2018 r. przez Komisję Europejską mechanizmu jest usunięcie barier prawnych przy realizacji wspólnych programów i inwestycji przez kraje sąsiedzkie w Unii. Jego zastosowanie pomoże pobudzić aktywność gospodarczą na terenach przygranicznych.

Trzeba przy tym zaznaczyć, że mechanizm ECBM (European Cross-Border Commitment), który polega na zastosowaniu zasad jednego kraju członkowskiego w sąsiednim, będzie DOBROWOLNY. Uzgadniać go będą odpowiednie władze krajów zaangażowanych w daną inicjatywę. Będzie dotyczył jedynie OKREŚLONEGO PROJEKTU, zainicjowanego przez lokalne lub regionalne władze w obszarze przygranicznym. Ponadto zastosowanie mechanizmu będzie OGRANICZONE W CZASIE.

ESBM nie jest więc narzucony przez Brukselę i nie daje jej żadnych dodatkowych kompetencji. Stanowi nowy, dobrowolny instrument, który mogą wykorzystać sąsiedzi w Unii, by sprawniej współpracować na terenach przygranicznych, szybciej realizować tam wspólne projekty i pozyskiwać na nie finansowanie.

Pierwsze czytanie projektu rozporządzenia w Parlamencie Europejskim odbyło się w lutym 2019 r. Kraje członkowskie pracują nad projektem i będą mogły zaproponować ewentualne zmiany do propozycji Komisji.

Unia zakazuje posiadania noży?



W sieci pojawiają się sprzeczne i często nieprawdziwe doniesienia dotyczące prawa do posiadania i noszenia noży w Unii. Niektóre portale sugerują, że w związku ze zwalczaniem terroryzmu karalne jest posiadanie nawet noży kuchennych.

Prawdą jest, że 12 grudnia 2018 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję, opartą na rekomendacjach ustanowionej w 2017 r. specjalnej komisji ds. terroryzmu. W celu zwiększenia bezpieczeństwa obywateli, europosłowie zaproponowali państwom członkowskim wzmocnienie współpracy w tym zakresie. W kwestii noży zwrócili uwagę, że niektóre z niedawnych ataków zostały przeprowadzone przy ich użyciu i dlatego zachęcili kraje unijne, by rozważyły ewentualne ograniczenia noszenia noży bez uzasadnionego powodu. W ich ocenie wart przemyślenia jest zakaz posiadania szczególnie niebezpiecznych noży, takich jak zombie lub motylkowy. Nie ma jednak mowy o nożach kuchennych.

Trzeba przy tym podkreślić, że rezolucja europarlamentu nie jest prawnie wiążąca, a w Unii to państwa członkowskie są odpowiedzialne za własne bezpieczeństwo wewnętrzne. Nie wyklucza to możliwości współpracy, wymiany informacji i wspólnych wysiłków państw i agencji unijnych, by zwiększyć bezpieczeństwo w Europie. W Polsce karane jest posiadanie niebezpiecznych przedmiotów, takich jak nóż lub maczeta, w miejscu publicznym. Dodatkowym warunkiem penalizacji są okoliczności, które wskazują na zamiar użycia tego przedmiotu w celu popełnienia przestępstwa.

Unia jest jak Związek Radziecki?



Jednym z naczelnych fake newsów w sieci na temat Unii Europejskiej jest porównywanie jej do nieistniejącego już Związku Radzieckiego (ZSRR). Trudno jednak znaleźć punkty styczne między tymi dwiema organizacjami, różnią się niemal wszystkim, a najbardziej ustrojem, charakterem integracji i funkcjonowaniem gospodarki.

Ustrój Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (1922-1991) był powszechnie uznawany za totalitarny. Choć w nazwie występowało słowo związek, niepodważalnym centrum decyzyjnym była Moskwa. W skład ZSRR wchodziło kilkanaście republik, z których tylko białoruska i ukraińska miały podmiotowość międzynarodową, więc formalnie mogły być traktowane jako niepodległe. W wyniku rozpadu ZSRR niepodległość odzyskały Litwa, Łotwa i Estonia, które jako suwerenne demokratyczne państwa w 2004 r. przystąpiły do Unii Europejskiej, wraz z Polską.

Unia Europejska opiera się na zasadach demokratycznych i pluralizmie - unijne prawo jest stanowione na drodze głosowania państw członkowskich i Parlamentu Europejskiego, a eurodeputowanymi są również eurosceptycy. Wartości te są zapisane w Traktacie o Unii Europejskiej. Znajduje się w nim też zapis o zachowaniu pluralizmu w mediach, podczas gdy w komunistycznym Związku Radzieckim panowała cenzura - to państwo kontrolowało media i decydowało, jakie treści mogą być upubliczniane.

W przeciwieństwie do ZSRR podstawą unijnej gospodarki jest konkurencja i decentralizacja. Gospodarka Związku Radzieckiego oparta była na państwowym monopolu i kontroli przepływu dóbr, usług i pieniądza. Własność prywatna praktycznie nie istniała, a społeczeństwo nie miało wpływu na rządzących. Kryzys centralnie sterowanej gospodarki przyczynił się do ostatecznego rozpadu ZSRR. Przyspieszyła go też tzw. Jesień Ludów w Europie Wschodniej w 1989 r., w której kluczową rolę odegrała Polska.

Unia nie dyskryminuje ani nie faworyzuje żadnego z wyznań



Cytowany w mediach europoseł Dobromir Sośnierz alarmował w styczniu 2019 r., że „w UE mamy do czynienia z selektywną tolerancją, która polega na tym, że wszystkie dokonania muzułmanów tolerujemy, a prowadzimy nagonkę zwłaszcza na Kościół katolicki”. Ocenił wręcz, że obecnie Unia to „organizacja antychrześcijańska”.

Tymczasem wolność religii, myśli i sumienia jest jednym z fundamentów demokracji, zapisanym m.in. w Karcie Praw Podstawowych UE i w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. „Prawo to obejmuje wolność zmiany religii lub przekonań oraz wolność uzewnętrzniania, indywidualnie lub wspólnie z innymi, publicznie lub prywatnie, swej religii lub przekonań poprzez uprawianie kultu, nauczanie, praktykowanie i uczestniczenie w obrzędach” - czytamy w Art. 2. Karty. Zakaz dyskryminacji przy wdrażaniu unijnego prawa obowiązuje zarówno państwa członkowskie, jak i instytucje unijne. Jednocześnie Art. 22 wskazuje, że „Unia szanuje różnorodność kulturową, religijną i językową”.

Ponadto na szczeblu unijnym i państw członkowskich obowiązuje prawo, zakazujące dyskryminacji ze względu na religię i światopogląd oraz przewidujące kary za nawoływanie do przemocy i nienawiści religijnej. Unijna dyrektywa z 2000 r. zakazuje dyskryminacji w miejscu pracy ze względu na religię, przekonania, niepełnosprawność, wiek i orientację seksualną. Przepisy te zobowiązują też państwa członkowskie do zapewnienia ochrony prawnej ofiarom dyskryminacji. W Unii nie ma natomiast przepisów regulujących bluźnierstwo lub zniesławienie religii.

Ocena Unii jako organizacji antychrześcijańskiej nie ma podstaw także dlatego, że wartości chrześcijańskie są szeroko reprezentowane w unijnej instytucji, jaką jest Parlament Europejski. Chrześcijańscy demokraci (Europejska Partia Ludowa) jest największą frakcją kończącej się w maju kadencji Parlamentu Europejskiego, a trzecią co do wielkości jest Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.

Unia sponsoruje kolonizację gospodarczą Polski przez Niemcy?



W marcu 2017 r. falę komentarzy w sieci wywołała informacja o pożyczce 100 mln euro na projekty w Polsce, jakiej udzielił Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) udzielił Schwarz Gruppe, właścicielowi sieci Lidl i Kaufland. Zdaniem niektórych kredyt oznacza, że unijne pieniądze służą łamaniu równej konkurencji i eliminacji polskich firm. Tego rodzaju opinie wpisały się w spotykaną na niektórych blogach narrację o kolonizacji ekonomicznej Polski przez Niemcy.

EBOiR udziela pożyczek na rozwój sektora prywatnego w przekształcających się gospodarkach, m.in. w Europie Środkowo-Wschodniej. Projekty mają służyć zrównoważonemu wzrostowi, a nie tylko ekspansji firm - pożyczka dla niemieckiej grupy wspiera m.in. uruchomienie technologii na rzecz efektywnego wykorzystywania zasobów na polskim rynku. Unia Europejska jest jednym z 67 udziałowców założonego w 1991 r. Banku, pozostali właściciele to kraje z pięciu kontynentów i Europejski Bank Inwestycyjny. Polska jest jednym z głównych rynków, na których działa ta instytucja - do tej pory EBOiR zainwestował w naszym kraju blisko 9,5 mld euro w ramach 410 projektów.

Argument o kolonizacji gospodarczej Polski jest nieprawdziwy co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, z marketami współpracuje cała sieć polskich dostawców i usługodawców. Po drugie, to Polska ma rosnącą nadwyżkę w handlu z Niemcami – zatem to niemieccy odbiorcy kupują więcej od polskich dostawców, a nie odwrotnie. Według danych GUS, w 2018 r. dodatnie saldo w handlu z zachodnim sąsiadem wyniosło 49,5 mld zł wobec 39 mld zł w 2017 r. Udział Niemiec w polskim eksporcie wyniósł 28,2 proc, podczas gdy w imporcie 22,4 proc.

Unia nie stosuje podwójnych standardów fiskalnych



Portal Fronda.pl pod koniec 2018 r. opublikował artykuł, którego autor stwierdził, że w Unii stosowane są podwójne standardy wobec państw członkowskich. Jako dowód przedstawił stanowisko Komisji Europejskiej wobec projektowanych przez Francję i Włochy budżetów na 2019 r. Komisja miała rzekomo faworyzować Francję, akceptując deficyt powyżej 3 proc. PKB i okazać nieprzychylność wybranemu w marcu 2018 r. rządowi włoskiemu, odrzucając budżet z 2,4-proc. deficytem.

Tymczasem sytuacja finansów publicznych Włoch jest dużo poważniejsza niż Francji, ponieważ włoski dług publicznych sięga 130 proc. PKB wobec ok. 90 proc. we Francji. W związku z tym dopuszczenie do dalszego narastania deficytu w tym kraju - nawet jeśli nie przekracza on 3-proc. progu określonego w Traktacie UE - oznaczałoby dalszy wzrost zadłużenia. To z kolei mogłoby przynieść poważne konsekwencje dla samych Włoch, jak i całej strefy euro.

Według Komisji tak wysokie wydatki, jakie pierwotnie przewidział Rzym, doprowadziłyby do gwałtownego wzrostu długu publicznego, co spowodowałoby utratę przez Włochy wiarygodności na rynkach finansowych. KE nie ukarała jednak Włoch i nie rozpoczęła procedury nadmiernego deficytu, lecz zawarła 18 grudnia 2018 r. polityczny kompromis z rządem włoskim. Zakładany deficyt został obniżony do 2,04 proc. PKB. Rynek pozytywnie zareagował na porozumienie i nowy cel deficytu - spadły rentowności włoskich obligacji.

Strefa euro jest korzystna dla Niemiec?



Portal wolnemedia.net w lipcu 2018 r. zamieścił artykuł, którego autor przekonywał, że strefa euro została stworzona głównie po to, by gospodarka Niemiec miała się dobrze. Przytaczał dane, które miały potwierdzić, że euro zapewnia opłacalność tylko niemieckiego eksportu.

Euro jest drugą co do ważności walutą na świecie - udział międzynarodowych płatności dokonywanych w euro i dolarach jest porównywalny. Wspólną walutą posługuje się 340 mln Europejczyków, a kolejnych 175 mln ludzi na świecie używa jej jako środka płatniczego. Euro pozwala utrzymać ceny na stabilnym poziomie - od czasu jego wprowadzenia miesięczna stopa inflacji wynosi średnio 1,7 proc., czyli jest niższa niż w latach 70., 80. i 90. Korzystanie z pożyczek stało się łatwiejsze i tańsze dla firm oraz obywateli. Europejczycy posługujący się euro nie ponoszą kosztów wymiany waluty i wypłat z konta przy przekraczaniu granic oraz nie płacą za przekazy pieniężne do innego kraju strefy euro - pieniądze zostają w ich kieszeniach, a nie w kantorach, czy bankach. Według badań Eurobarometru większość obywateli strefy euro jest zadowolona ze zmiany waluty - poparcie dla niej wynosi 75 proc. i jest najwyższe od 2002 r.

Nieprawdziwe jest twierdzenie, jakoby tylko Niemcy korzystali na wspólnej walucie. Według danych KE w ciągu pierwszych 10 lat od wprowadzenia euro w 1999 r., stworzono w strefie euro ok. 8,7 mln nowych miejsc pracy, w porównaniu z zaledwie 1,5 mln w poprzednich 7 latach. Większość z nich powstała poza Niemcami. Wspólna waluta sprzyja handlowi w całej strefie, a nie ułatwia eksport jednemu krajowi. Faktem jest natomiast, że gdy w 2008 r. wybuchł światowy kryzys finansowy okazało się, że strefa euro wymaga wzmocnienia. Wiele reform zostało już przeprowadzonych, kolejne działania zostały zaplanowane, m.in. wzmocnienie międzynarodowej roli euro.

Unijne inwestycje w Polsce nakręcają koniunkturę w Niemczech?



16 stycznia 2019 r. Portal dorzeczy.pl opublikował wywiad z Wojciechem Cejrowskim, który stwierdził, że program pomocowy dla Polski służy nakręceniu gospodarki w Niemczech, a nie w Polsce.

Tymczasem Polska jest największym beneficjentem unijnej polityki spójności, na którą przeznaczono ok. 350 mld euro, czyli 32,5 proc. obowiązującego do końca 2020 r. budżetu Unii. W ramach tej polityki niwelowane są różnice ekonomiczne między poszczególnymi państwami i regionami wspólnoty. Dla Polski przewidziano na ten cel aż 82,5 mld euro na lata 2014-2020. Środki te przyczyniają się do poprawy poziomu życia mieszkańców dzięki wzrostowi gospodarczemu i wzrostowi zatrudnienia.

A polskie PKB rośnie - w 2018 r. wzrosło o 5,1 proc., najwięcej w Unii, po Irlandii i Malcie. Wzrost gospodarczy w 2018 r. był napędzany w naszym kraju głównie konsumpcją, inwestycjami publicznymi i wzrostem zapasów. Komisja Europejska spodziewa się silnego wzrostu inwestycji publicznych w Polsce także w 2019 r., będą go wspierać fundusze unijne. Obala to twierdzenie, że fundusze dla Polski nie służą Polsce.

Ponadto z zestawienia opublikowanego w kwietniu 2019 r. przez Ministerstwo Finansów wynika, że od przystąpienia do wspólnoty z unijnego budżetu trafiło do Polski ponad 163 mld euro, m.in. ponad 103 mld euro z polityki spójności i ok. 55 mld euro ze Wspólnej Polityki Rolnej. W tym czasie Polska wpłaciła do unijnej kasy ponad 53 mld euro, głównie składek. Dane resortu pokazują bilans na korzyść Polski w kwocie blisko 110 mld euro.

Gospodarka UE jest w rozsypce?



W styczniu 2019 r. portal polskaniepodlegla.pl, cytując amerykańskiego komentatora, donosił, że Unia jest w rozsypce, bo dobra koniunktura gospodarcza wydaje się wygasać, a Europie brakuje przywódców. Ponadto nasilają się, jego zdaniem, wewnętrzne konflikty - Bruksela stara się wymusić na krajach Europy Wschodniej przyjęcie muzułmańskich i afrykańskich imigrantów, a Włochy łamią unijne wytyczne budżetowe.

Tymczasem z opublikowanych w lutym 2019 r. prognoz gospodarczych Komisji Europejskiej wynika, że pomimo zawirowań społecznych w niektórych państwach i spowolnienia globalnego handlu, 2019 r. będzie kolejnym, siódmym już rokiem wzrostu gospodarczego w Unii Europejskiej. Wzrost PKB w strefie euro ma wynieść w 2019 r. 1,3 proc., a w 2020 r. 1,6 proc. Z kolei dla całej Unii ma być to odpowiednio 1,5 proc. i 1,7 proc.

Ponadto Unia nie wymusza przyjmowania migrantów - to państwa członkowskie kształtują politykę migracyjną, a porozumienie wypracowane przez głowy państw i rządów w czerwcu 2015 r. w sprawie tymczasowej relokacji 40 tys. osób nigdy nie weszło w życie, choć mogło stanowić akt wewnątrzunijnej solidarności.

Nie można też powiedzieć, że Włochy łamią wytyczne budżetowe, skoro 18 grudnia 2018 r. KE zawarła kompromis polityczny z włoskim rządem w sprawie budżetu na 2018 r. Zakładany przez Rzym deficyt został obniżony z 2,4 proc. do 2,04 proc. PKB, na co pozytywnie zareagowały rynki. Kraje unijne omawiają swoje plany budżetowe oraz monitorują ich realizację w ramach tzw. Europejskiego semestru. Pozwala on koordynować politykę gospodarczą w Unii.

Polityka UE podgrzewa konflikt w Irlandii?



3 lutego 2019 r. portal dzienniknarodowy.pl napisał, cytując Marine Le Pen, że UE próbuje rozpętać wojnę domową w Irlandii. Przywódczyni francuskiego, nacjonalistycznego Zjednoczenia Narodowego (RN) oskarżyła Unię, że stawia trudne warunki w umowie brexitowej dotyczące granicy między brytyjską Irlandią Północną a Republiką Irlandii, by zniechęcić inne państwa do opuszczania wspólnoty.

Unia Europejska to oparta na demokratycznych zasadach wspólnota, której funkcjonowanie i relacje z krajami trzecimi przyczyniają się do utrzymania pokojowego ładu na świecie. Jeden z unijnych programów, PEACE, wspiera pojednanie oraz postępy gospodarcze i społeczne w Irlandii Północnej oraz Regionie Granicznym Irlandii. Program jest realizowany od 1995 r. i ma być kontynuowany do 2020 r.

Jednoczesne członkostwo Irlandii i Wielkiej Brytanii w Unii było jednym z kluczowych gwarantów pokoju w regionie i także po decyzji Wielkiej Brytanii o brexicie, unijni negocjatorzy i państwa członkowskie podjęli wysiłki, by zapewnić takie rozwiązania, które ten ład utrzymają.

W związku z obawami o odnowienie się konfliktu w Irlandii w efekcie przywrócenia kontroli granicznej, porozumienie wynegocjowane z Londynem zawiera specjalne zabezpieczenie, tzw. backstop. Przewiduje ono, że Irlandia Północna i cała Wielka Brytania pozostaną w unii celnej ze UE do czasu wynegocjowania alternatywnego mechanizmu, który umożliwi swobodny handel między pozostającą w Unii Republiką Irlandii a Irlandią Północną. Pozwoli to w każdym scenariuszu rozwoju negocjacji uniknąć twardej granicy między oboma krajami. Jednak część brytyjskiego parlamentu ma nadal wątpliwości względem tego rozwiązania.

Kultywowanie pamięci Spinellego świadczy o komunistycznym charakterze Unii?



Według jednego z dyżurnych fake newsów, który krąży po blogach i forach, kultywowanie pamięci Altiero Spinellego, jednego z ojców-założycieli Unii Europejskiej, który jako 17-latek przystąpił do Włoskiej Partii Komunistycznej, wskazuje na komunistyczny charakter całej wspólnoty. Według najbardziej spiskowych teorii, brukselskie elity dążą do realizacji manifestu z Ventotene z 1941 r., czyli likwidacji państw narodowych na rzecz jednolitego państwa sfederowanego.

Unia jest różnorodna światopoglądowo, wśród jej 14 ojców-założycieli jest zarówno lewicowy Spinelli, jak i gorliwy katolik Robert Schumann czy pragmatyczny demokrata Konrad Adenauer. Przy czym należy zaznaczyć, że Spinelli był przeciwnikiem znanej Polakom radzieckiej wersji komunizmu, a z Włoskiej Partii Komunistycznej został wydalony w 1937 r. za krytykę Stalina.

Ponadto w sferze symbolicznej Spinelli nie dominuje nad innymi, a Unia powstała m. in. po to, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się komunizmu w Europie Zachodniej. Sukces integracji europejskiej był jednym z czynników, które przyczyniły się do upadku komunizmu, a z czasem do wspólnoty dołączyły kraje byłego tzw. bloku komunistycznego. Unia była więc alternatywą dla tej idei, a nie jej przedłużeniem.

Traktaty europejskie, przyjmowane dobrowolnie i demokratycznie przez wszystkich członków rozwijającej się wspólnoty, odzwierciedlały tę różnorodność poglądów oraz wspólne powojenne dążenie do integracji, pokoju i dobrobytu. Ostatni traktat lizboński, który wszedł w życie w 2009 r., wyjaśnia, które uprawnienia należą do instytucji unijnych, które do państw członkowskich, a które są dzielone. Nie ma więc mowy o „likwidacji państw” ani w sferze ideologicznej, ani w procesie decyzyjnym Unii Europejskiej.

Unia nie ma nic wspólnego z terrorem



Telewizja wPolsce.pl opublikowała 14 lutego 2019 r. materiał, w którym Krzysztof Karoń przekonuje, że obecnie w Europie „odbywa się paniczna próba domknięcia systemu terroru, który umożliwi przetrwanie zachodniego komunizmu w postaci UE”. Choć teza ta jest całkowicie sprzeczna z dotychczasowymi działaniami UE, to odzwierciedla sympatie pewnej grupy odbiorców.

Terror był stosowany przez państwa totalitarne, m.in. radziecką Rosję i hitlerowskie Niemcy. Polegał na zastraszaniu społeczeństwa poprzez masowe zabójstwa, deportacje i izolację. Współcześnie podobny „stan terroru” wśród określonych grup chcą wywołać organizacje terrorystyczne. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych terroryzm to akty przemocy mające na celu zadanie śmierci lub uszkodzenia ciała, by zastraszyć ludność albo zmusić rząd lub organizację międzynarodową do podjęcia lub powstrzymania się od jakiegoś działania. Retoryczne umieszczanie w tym obszarze opartej na demokracji i prawach człowieka Unii Europejskiej nie znajduje żadnego uzasadnienia.

Co więcej, walka z terroryzmem to jeden z czołowych priorytetów Unii Europejskiej, jej państw członkowskich i międzynarodowych partnerów. W grudniu 2001 r. powstała lista osób, grup i podmiotów, które w związku z udziałem w aktach terrorystycznych podlegają sankcjom. Lista jest weryfikowana co najmniej raz na pół roku. Ponadto Unia zaostrzyła przepisy przeciwko nowym formom terroryzmu, wzmocniła kontrole na swoich zewnętrznych granicach i utworzyła specjalną komórkę przeciw propagandzie terrorystycznej w internecie. Wspólnota opracowała też swoją strategię walki z terroryzmem, a od 2007 r. ma koordynatora ds. zwalczania terroryzmu.

To właśnie solidarność europejska jest odpowiedzią na zagrożenia współczesnego świata, w tym na zagrożenie terroryzmem. Ochrona praw człowieka i poszanowanie podstawowych swobód są kluczowymi wartościami, na jakich opiera się Unia Europejska i którymi kierują się jej instytucje. Dlatego odpowiedź na terroryzm i stosowane środki bezpieczeństwa mają chronić Europejczyków, nie ograniczając ich praw i wolności.

Unia nie uderza w polski transport, ale wzmacnia ochronę kierowców



Portal ProPublico24.pl napisał 9 grudnia 2018 r., że większość ministrów państw członkowskich zgodziła się na propozycję Francji i Komisji Europejskiej, by zlikwidować swobodę świadczenia usług dla kierowców. Zdaniem portalu uderzy to w polskie firmy transportowe, a „[Donald] Tusk wyraził na wszystko zgodę”.

3 grudnia 2018 r. w ramach tzw. pakietu mobilności Rada UE poparła objęcie przewoźników w międzynarodowym transporcie drogowym przepisami o delegowaniu pracowników. Wyłączone z tego wymogu zostały tzw. przewozy bilateralne, czyli z kraju siedziby firmy do innego państwa w Unii. 4 kwietnia 2019 r. także Parlament Europejski opowiedział się za tymi zapisami w pierwszym czytaniu.

Kierowcy mają zostać objęci dyrektywą z 1996 r., która określa zasady delegowania pracowników w Unii. Gwarantuje im minimalną ochronę w kraju przyjmującym, w tym co najmniej minimalne wynagrodzenie obowiązujące w państwie, do którego są oddelegowani. Nowelizacja z 28 czerwca 2018 r. jeszcze bardziej zwiększa tę ochronę i zobowiąże pracodawców do wypłaty pracownikom delegowanym wynagrodzeń zgodnych z ustawodawstwem i praktyką przyjmującego państwa członkowskiego. W związku z pracami nad pakietem mobilności kierowcy zostali wyłączeni ze znowelizowanych przepisów - ma ich obowiązywać dyrektywa z 1996 r.

Z punktu widzenia kierowców ciężarówek zmiany są dla nich korzystne - firmy będą musiały płacić przynajmniej stawki minimalne obowiązujące w krajach, gdzie wykonują swoją pracę. Występuje tu naturalny konflikt pomiędzy interesami pracodawców i pracowników, a nie między Polską i resztą Unią. Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej nie miał żadnego wpływu na kształt tych przepisów, ani ich nie akceptował. Unijna legislacja jest najczęściej ustanawiana w procedurze współdecydowania – tak było i w tym przypadku. Oznacza to, że to Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej (ministrowie z państw członkowskich) przyjmują dyrektywę lub regulację, proponowaną przez Komisję Europejską.

Komisja Europejska nie „czepia się” Polski, ale wypełnia swoje traktatowe obowiązki



W reakcji na wątpliwości Komisji Europejskiej w sprawie przekopu Mierzei Wiślanej, Krzysztof Bosak (Ruch Narodowy) ocenił 20 lutego 2019 r na Twitterze, że ”UE będzie teraz słowo po słowie recenzować wszystkie pisma polskiej administracji, do których może się przyczepić”. Dodał, że Unia „może się przyczepić praktycznie do wszystkiego”, bo „wytwarzane” przez nią regulacje dotyczą „wszystkich możliwych dziedzin życia”.

Jednym z zadań Unii Europejskiej jest dbanie o ochronę środowiska. Obowiązek ten został określony w Artykułach 190-193 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, którego zasady przyjęły wszystkie państwa członkowskie. Artykuł 191 jasno wskazuje, że jednym z celów unijnej polityki w zakresie ochrony środowiska jest „ostrożne i racjonalne wykorzystywanie zasobów naturalnych”. Racjonalne korzystanie ze środowiska i zapobieganie szkodom wpisują się ponadto w nadrzędny cel Unii, jakim jest zrównoważony rozwój.

20 lutego Komisja poprosiła o spotkanie z przedstawicielami polskich władz w sprawie przekopu Mierzei Wiślanej, aby wyjaśnić techniczne aspekty projektu. Jego celem jest połączenie Zatoki Gdańskiej z Zalewem Wiślanym i tym samym skrócenie morskiego szlaku na Morze Bałtyckie. Umożliwić ma to m.in. budowa kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną i toru żeglugowego przez Zalew Wiślany. Tymczasem Mierzeja Wiślana i Zalew Wiślany są częścią chronionego obszaru siedlisk i gatunków Natura 2000, dlatego Komisja ma prawo, a nawet obowiązek interesowania się polską inwestycją.

Co do regulowanie wszystkich dziedzin życia przez Unię, to oczywista nieprawda. Prawodawstwo unijne dotyczy tylko tych obszarów, w których Europejczycy postanowili działać wspólnie. Wśród obszarów tzw. kompetencji dzielonych między instytucjami unijnymi i państwami członkowskimi znajdują się m.in. ochrona środowiska, rynek wewnętrzny, rolnictwo, transport i energia. Komisja Europejska ma zatem obowiązek sprawdzać, czy państwa członkowskie wywiązują się ze swoich zobowiązań, i egzekwować stosowanie prawa unijnego.

Unijne regulacje nie paraliżują rynku, ale eliminują zagrożenia



Europoseł Dobromir Sośnierz opublikował na Twitterze swoje wystąpienia w PE z 12 lutego 2019 r. Stwierdził m.in., że Europa „przespała” okres wzrostu zapotrzebowania na produkty ekologiczne, bo „regulacje sparaliżowały praktycznie rozwój tego rynku”. „Jesteśmy na dobrej drodze, by zrobić to ponownie" - powiedział, odnosząc się do tematu debaty, czyli rozwoju sztucznej inteligencji.

Rynek żywności ekologicznej w UE odnotowuje stały wzrost, zarówno pod względem sprzedaży, jak i powierzchni upraw ekologicznych. Tylko w 2017 r. sprzedaż detaliczna takich produktów wzrosła o 11 proc. i wyniosła 34,3 mld euro. Przybyło też ponad milion hektarów powierzchni upraw ekologicznych - w 2017 r. Unia miała 12,6 mln hektarów eko-upraw, co stanowi 18 proc. ich powierzchni na świecie i 7 proc. gruntów rolnych w Unii. W ciągu ostatnich 10 lat unijna produkcja żywności organicznej wzrosła o 70 proc., a rynek podwoił się, co przekreśla argument o niewykorzystanym potencjale.

Jeśli zaś chodzi o sztuczną inteligencję (AI), to posiada ona cechy niespotykane we wcześniejszych technologiach, takie jak zdolność autonomicznego działania i samouczenia się. Ponieważ systemy wykorzystujące AI stają się coraz bardziej powszechne i wkrótce zostaną zastosowane w aplikacjach krytycznych dla bezpieczeństwa, np. w pojazdach autonomicznych, czy do wspomagania decyzji klinicznych, myślenie o regulacjach wydaje się oczywiste. Celem nie jest jednak paraliżowanie rynku, ani ograniczanie korzyści z nowej technologii, ale niedopuszczenie do potencjalnych zagrożeń, związanych z jej niekontrolowanym rozwojem.

12 lutego 2019 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję w sprawie europejskiej polityki przemysłowej w dziedzinie sztucznej inteligencji i robotyki. Europosłowie wskazali szereg obszarów, które mogą ulec daleko idącym zmianom w związku z zastosowaniem AI - od ochrony zdrowia, poprzez energetykę, transport, rolnictwo, aż po sektor publiczny i cyberbezpieczeństwo. Wezwali państwa członkowskie do zapewnienia programów szkoleniowych, które dostosują kwalifikacje pracowników do zmiany technologicznej, a Komisję Europejską do sprawdzania adekwatności obowiązujących przepisów i – w razie potrzeby – do podjęcia działań w kierunku ich dostosowania.

Unijna gospodarka nie jest w regresie, a wydatki leżą w gestii rządów



„UE jako całość ma wzrost ujemny czyli regres, socjalizm doprowadził też kilka krajów Unii do bankructwa (Grecja, Portugalia, Hiszpania, Włochy) i wtedy reanimowano te kraje przepompowując pieniądze z kredytu w kredyt" – napisał Wojciech Cejrowski 1 marca 2019 r. na swoim profilu na Facebooku.

Choć tempo wzrostu gospodarczego Unii Europejskiej uległo spowolnieniu z 1,9 proc. w 2018 r. do 1,5 proc. w 2019 r., szacuje się, że w 2020 r. osiągnie 1,7 proc. Nie ma więc regresu w unijnej gospodarce - mimo spowolnienia w globalnym handlu, 2019 r. będzie siódmym z rzędu rokiem wzrostu gospodarczego w Europie.

Według ekspertów Komisji Europejskiej, głównym czynnikiem ryzyka dla wzrostu PKB w Unii są aktualnie potencjalne błędy w polityce gospodarczej globalnych graczy. Zagrożeniem pozostają też napięcia w światowym handlu, prawdopodobne zacieśnienie polityki fiskalnej USA i spowolnienie w Chinach. Źródło niepewności stanowi brexit.

Poza czynnikami globalnymi, na gospodarki krajów unijnych wpływają wewnętrzne decyzje ich polityków. To rządy krajów członkowskich - a nie instytucje unijne - decydują, w jakim zakresie z budżetu wspierane są wydatki socjalne, a w jakim inne cele, np. pobudzanie aktywności gospodarczej. Unia mimo to stara się wesprzeć koordynację polityk gospodarczych i budżetowych państw członkowskich oraz rozwiązywać problem braku równowagi makroekonomicznej w UE. Służy temu wprowadzony w 2010 r. Europejski semestr, który dzięki cyklicznemu przeglądowi działań i planów poszczególnych rządów, pozwala szybko odpowiadać na pojawiające się problemy gospodarcze i zagrożenia dla budżetów.

Unia nie finansuje „ideologii”, ale wspiera ochronę praw podstawowych



W marcu 2019 r. w programie TVP Info „O co chodzi” wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki tłumaczył, że UE staje się mniej konkurencyjna, bo brakuje środków na wsparcie przedsiębiorców, a brakuje ich, ponieważ „pełno pieniędzy przeznaczanych jest na ideologię”.

W ramach dostępnych środków, jakimi dysponuje Unia Europejska, nie ma żadnego funduszu „na ideologię”. Określenie to miało się zapewne odnosić do wsparcia finansowego Unii na rzecz ochrony praw przysługującym wszystkim obywatelom wspólnoty. Istnieją programy, które promują równość i zwiększają świadomość społeczeństwa w zakresie praw podstawowych. Zachęcają też do aktywnego udziału w życiu demokratycznym na szczeblu UE.

Przykładem takiej inicjatywy jest program „Prawa, równość i obywatelstwo”, prowadzony przez Dyrekcję Generalną KE ds. Sprawiedliwości i Konsumentów (DG JUST). Ma on na celu m.in. zwalczanie dyskryminacji, rasizmu, ksenofobii, homofobii i innych form braku tolerancji, promowanie praw osób z niepełnosprawnościami i przeciwdziałanie przemocy wobec dzieci, kobiet i innych zagrożonych grup. Środki przeznaczane są na szkolenia, szerzenie wiedzy, wymianę dobrych praktyk, wsparcie organizacji pozarządowych i państw członkowskich we wdrażaniu unijnego prawa i na działalność badawczo-analityczną. Budżet programu to 439 mln euro do 2020 r.

Kolejny przykład, to działalność Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej (FRA). Propaguje ona prawa podstawowe i ich skuteczniejszą ochronę w całej Unii. Doradza unijnym instytucjom i rządom m.in. w sprawach dotyczących dyskryminacji, dostępu do wymiaru sprawiedliwości, ochrony danych i praw ofiar przestępstw. Rocznie FRA kosztuje każdego europejskiego podatnika 0,04 euro, a jej budżet to 21,2 mln euro. Dla porównania w ramach budżetu Unii na lata 2014-2020 na konkurencyjność unijnej gospodarki i zatrudnienia przeznaczono 142,1 mld euro.

Unia nie chce cenzurować mediów społecznościowych



Były europoseł Janusz Korwin-Mikke we wpisie na Facebooku z 8 marca 2019 r. alarmował, że unijni dygnitarze w obawie przed ugrupowaniami eurosceptycznymi „wprost zaczynają mówić o cenzurowaniu mediów społecznych”. Napisał, że w opinii europosła liberałów Guy'a Verhofstadta to właśnie media społecznościowe odpowiadają za wzrost nastrojów antyunijnych i w tym kontekście częściowo zacytował jego słowa, „a skoro samoregulacja nie działa, my musimy o tym pomyśleć”.

Słowa Guy'a Verhofstadta zostały wyrwane z pierwotnego kontekstu, a nowy nadaje im znaczenie inne od zamierzonego. Wypowiedź padła podczas wywiadu dla kilku brukselskich korespondentów. Verhofstadt pytany o to, dlaczego populiści wzmacniają się w aż tylu krajach i jak nowa centrowa siła zamierza się im przeciwstawić, odparł, że jeden z powodów jest techniczny. „To media społecznościowe, które są wykorzystywane do nadużyć politycznych i wyborczych. To nieprostowane kłamstwa, język nienawiści, inne manipulacje, dla których zwalczania np. Facebook zrobił bardzo niewiele. A skoro samoregulacja nie działa, my musimy nad tym pomyśleć" - powiedział.

Verhofstadt nie mówił o cenzurze ani ograniczaniu swobody wypowiedzi obywateli w mediach społecznościowych, zauważył jedynie poważny problem, jakim są fake newsy, manipulacje i język nienawiści w sieci. Nie chodzi tu o cenzurowanie eurosceptycznych głosów, ale o dbanie o jakość debaty i odpowiedzialne działanie portali społecznościowych. Użytkownicy internetu nie zawsze są w stanie odróżnić „fejki” i manipulacje od sprawdzonych informacji, nie zawsze też reagują na mowę nienawiści, która jest formą przemocy. W kwietniu 2019 r. trzech unijnych komisarzy Andrus Ansip, Věra Jourová i Julian King wyraziło zadowolenie z postępów w walce z dezinformacją, jakie poczyniły Facebook, Google i Twitter. Platformy zaczęły m.in. oznaczać reklamy polityczne na swoich portalach. Podkreślili jednak potrzebę dalszych udoskonaleń technicznych i weryfikacji treści.

Unia jest niekonsekwentna w sprawie praworządności?



Europoseł Dobromir Sośnierz zamieścił w marcu 2019 r. na kanale YouTube nagranie własnego wystąpienia w PE z listopada 2018. Odnosił się w nim do rezolucji, w której europosłowie wezwali KE, by zawiesiła wsparcie z budżetu dla Mołdawii i domagała się od jej władz uznania ważności wyborów na mera Kiszyniowa. Unieważnił je podporządkowany rządowi sąd. Sośnierz uznał ten apel za zachętę do łamania praworządności.

„Jeśli przyłapać Parlament Europejski, że raz powiedział TAK, a drugi raz NIE, to będzie się upierał, że w obu przypadkach miał rację. Polski rząd został unurzany w błocie za nierespektowanie wyroków Trybunału, a rząd Mołdawii stracił unijne fundusze za to, że wyrok sądu respektował" - napisał Sośnierz pod nagraniem.

Parlament Europejski był zaniepokojony sytuacją w Mołdawii i unieważnieniem wyborów na mera Kiszyniowa, które wygrał kandydat proeuropejskiej opozycji Andrei Năstase. Jak zauważyli w rezolucji z lipca 2018 r., Sąd Najwyższy tego kraju podjął decyzję w sposób nietransparentny i kierując się wątpliwymi przesłankami. Podkreślili, że niepokój budzą też „koncentracja gospodarczej i politycznej władzy w rękach wąskiej grupy osób i osłabienie praworządności, standardów demokratycznych oraz poszanowania praw człowieka”. W samym Kiszyniowie odbywały się protesty przeciwko wyrokowi sądu.

W związku z tym europoseł Sośnierz nie ma racji, wytykając europarlamentowi brak konsekwencji. Unieważnienie przez mołdawski sąd wyborów w Kiszyniowie nie było przejawem praworządności, ale wynikiem podporządkowania sądownictwa rządowi. UE wystąpiła zatem przeciwko łamaniu praworządności. Również rezolucje PE w sprawie Polski dotyczą właśnie ryzyka łamania praworządności. Z tego samego powodu trwa nadal procedura z Art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej wobec Polski, a Komisja zaskarżyła do Trybunału Sprawiedliwości UE przepisy dotyczące zmian w polskim sądownictwie. Stanowisko UE w sprawie Mołdawii i w sprawie Polski pozostaje spójne.

To nie Komisja Europejska rządzi Unią



21 marca ruch Kukiz’15 na swojej stronie na Facebooku opublikował jeden z punktów Manifestu Europejskiego, który podpisał wraz z kilkoma innymi ugrupowaniami w Europie. "Unią Europejską rządzą instytucje niedemokratyczne, władcze, autorytarne. Idealnym przykładem jest Komisja Europejska, która według definicji jest politycznie niezależnym organem wykonawczym Unii Europejskiej (...). Biurokracja ma służyć prawu, a nie to prawo tworzyć" – czytamy.

Komisja Europejska nie rządzi Unią, w rzeczywistości ma mniej wpływu niż rządy państw członkowskich. Jej zadaniem jest inicjowanie procesu ustawodawczego i stanie na straży przestrzegania unijnego prawa. Jest ono najczęściej ustanawiane w procedurze współdecydowania, co oznacza, że to Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej (ministrowie z państw członkowskich) przyjmują proponowane przez Komisję dyrektywy i rozporządzenia. KE nie tworzy więc samodzielnie prawa, bez zgody PE oraz Rady Unii żadna jej inicjatywa nie wejdzie w życie.

Obowiązująca w Unii procedura ustawodawcza nie ma zatem nic wspólnego z autorytaryzmem – ostateczny kształt przepisów jest efektem trójstronnych konsultacji i uzgodnionych kompromisów. Ponadto istnieją organy kontrolujące działania KE, jak na przykład Rada ds. Kontroli Regulacyjnej. Jest ona niezależna od Komisji Europejskiej i doradza kolegium komisarzy. Pełni też funkcję centralnego organu kontroli jakości, jej działania przyczyniają się do lepszego stanowienia prawa w Unii Europejskiej.

Automatyczne ograniczanie prędkości pojazdów na drogach przyczyni się do wypadków?



30 marca 2019 r. na stronie anuluj-mandat.pl pojawił się artykuł zachęcający do poparcia petycji przeciw „automatycznym ograniczeniom prędkości w samochodach”. Autorzy alarmowali, że „chore pomysły unijnych biurokratów przyniosą krwawe żniwo na drogach”. Ich zdaniem PE chce instalowania w autach systemu, który doprowadzi do uniemożliwienia ucieczki w krytycznych sytuacjach lub przyspieszenia przy wyprzedzaniu.

16 kwietnia 2019 r. Parlament Europejski poparł rozporządzenie, zgodnie z którym od maja 2022 r. w nowych modelach aut instalowane będą systemy zapobiegające wypadkom. Jednym z tych systemów jest System Inteligentnego Dostosowania Prędkości (ISA). System ten nie będzie jednak sam automatycznie ograniczać prędkości, tylko informować kierowcę o przekroczeniu limitu w oparciu o mapy i obserwację znaków drogowych. Rozporządzenie nie przesądza tego, jak system ma informować kierowcę o przekroczeniu prędkości. Może to być np. delikatny opór w pedale gazu albo inny „odpowiedni i efektywny sygnał”. Ponadto kierowca będzie mógł system wyłączyć. Możliwość przekroczenia przez kierowcę dozwolonego limitu prędkości NIE BĘDZIE więc ograniczona, np. w razie konieczności wyprzedzenia innego pojazdu.

Szacuje się, że system ISA może zmniejszyć liczbę śmiertelnych ofiar wypadków drogowych w UE o 20 proc. W 2018 r. na unijnych drogach zginęło ponad 25,1 tys. osób. Dzięki ISA kierowcy będą też mogli zaoszczędzić na mandatach za przekroczenie prędkości. Nie są to więc „chore” pomysły, ale wykorzystanie dostępnej technologii na rzecz bezpieczeństwa na drogach. Trzeba przy tym zauważyć, że technologie te doskonalą się i poza zwiększaniem bezpieczeństwa, stają się coraz bardziej komfortowe dla kierowców.

Informacje szczegółowe

Data publikacji
10 maja 2019
Autor
Przedstawicielstwo w Polsce